środa, 28 września 2011

Witamy z powrotem! :)

Moja troskliwa Rodzinka postanowiła zminimalizować mi szok popowrotowy i przywitać prawie-afrykańskimi bananami... ;)




W niedzielę, 25.09. o 10:00 wylądowałyśmy bezpiecznie w Poznaniu, wpadając prosto w środek rodzinno-przyjacielsko-uczelnianego kotła ;) I generalnie od tego czasu biegamy i załatwiamy różne sprawy - praktyki, indeksy, książki z biblioteki, Fundacja, znajomi, stęsknione Babcie itd. ;) Nieco utrudnia nam życie fakt, że mamy wykłady w systemie 8:00 - 18:15, ale na szczęście z okienkami w międzyczasie, więc staramy się je zawsze wypełnić, jak tylko się da. Poza tym w Poznaniu są obecnie przynajmniej 4 duże remonty ulic, w najbardziej strategicznych miejscach miasta, korkuje się to wszystko okrutnie, no i pozmieniali wszystkie trasy tramwajowe, co musiałyśmy szybko ogarnąć, żeby w ogóle dotrzeć na zajęcia ;)

Oto pokrótce nasze ostatnie 2 tygodnie w Afryce...   [   :'(   ]

Wtorek 13.09. Lusaka.
6:00 - wyjazd do Lusaki. Czyli ok. 6:30 byliśmy już gotowi ruszać ;) Jechały z nami Amy i Frances (nasze nowe koleżanki z Anglii, studentki medycyny, na praktykach w szpitalu w Mpanshyi), 7 studentów ze szkoły pielęgniarskiej, siostra Waleria i kierowca. Razem 13 osób plus bagaże, a to wszystko w jednym, małym, szpitalnym ambulansie :) 3 osoby z przodu, pozostałe 10 z tyłu, na drewnianych ławeczkach, ustawionych pod bocznymi ścianami :) Dojechaliśmy szczęśliwie ;)
Poruszałyśmy się zgrabną czwóreczką, z Angielkami. Najpierw Immigration Office, bo Sylwia i ja musiałyśmy przedłużyć wizy. Zeszło nam - bardzo NIE po zambijsku - 4 minuty :D Potem Northmead Market, w celu zakupu olbrzymiej ilości sztucznych włosów do warkoczyków ;p A na koniec, tradycyjnie, Manda Hill - maile, zakupy i pizza na lunch ;) Nawet się lody na deser trafiły, z Hungry Liona ;p
Wracaliśmy ponownie ambulansem, z tą różnicą, że nie było siostry Walerii, były za to olbrzymie ilości zakupów, co sprawiło, że ścisk był okropny, a  Amy w ogóle siedziała na jakiejś walizce na środku, pomiędzy nogami ;) Po drodze zjechaliśmy na moment do Rufunsy, a żeby stamtąd wyjechać na drogę asfaltową w stronę Mpanshyi, trzeba się przebić przez niesamowite wertepy - bardzo polecamy jazdę afrykańskim ambulansem, na drewnianej ławeczce, przez dziury głębokości 40 cm ;p

Środa, 14.09. Luangwa - Kraina Baobabów.
Rano (bodajże koło 6 czy 7:00) wyruszyliśmy do Luangwa Bridge, koło Katondwe. Miejsce przepiękne. Góry, chatki i baobaby. Mnóstwo baobabów. Wielkich, dumnych, majestatycznych pomników Afryki. Najpiękniejszych drzew świata.




A ok. 10:00 wsiedliśmy na małą motorową łódkę i wypłynęliśmy na spotkanie wody, słońca, słoni i hipopotamów :]
Pierwszy napotkany słoń, zupełnie nietypowo kąpiący się w południe, zamiast o zmroku ;)


Moje pierwsze w życiu, samodzielnie wykonane, zdjęcie hipopotamów :)




Krokodyle :)




Słonie i Baobaby. Wielkie. Potężne. Majestatyczne. Piękne.

Orzeł zambijski. Narodowy ptak Zambii. Widnieje m.in. na banknotach.

Antylopa impala :)

Lunch w buszu ;)
Bardzo oryginalne wrażenie - wsuwać makaron z tuńczykiem, siedząc pod drzewem w leniwe, środowe popołudnie, gdy po drugiej stronie rzeki porykują hipopotamy...


Małpka - towarzyszka lunchu :)

I jeszcze jeden słoń, wypatrzony po drugiej stronie rzeki w trakcie lunchu :)

Sjesta ;P








Zimbabwe. Tak samo wyglądało w Livingstone. Strome, czerwone skały.

Father Michał i Zimbabwe ;)


Hipisi, czyli hipy-kwiaty ;)


I jak tu się nie zakochać...?



...Bo najpiękniejsze zachody słońca są w Zambii...



1 komentarz: