środa, 28 września 2011

Ciąg dalszy Afro-opowieści :)

W czwartek, 15.09., od rana byłyśmy w Rufunsie. Mój rower pierwszy raz miał hamulce! :D Co za komfort podróżowania! :D
Popołudnie upłynęło nam na przygotowaniach do wieczoru pożegnalnego Agaty. Był grill, sałatki, ciasto i ciasteczka, ponadto wino, Amarula i dużo soft drinków ;) Wieczór miły, szkoda tylko, że ostatni w pełnym składzie :( Nie dosyć, że Agata wracała do Europy, to jeszcze father Michał jechał na drugi dzień na wakacje, nad jezioro Malawi.


Pożegnanie Agaty. Od lewej - na górze: Michał, Sylwia, Amy, Maciek; na dole: Frances, Agata, Zosia, Maggy. A na stole obowiązkowa sałatka z papai i bananów oraz ciasteczka owsiano-kukurydziane wg przepisu Agaty :)


W piątek rano (czyli ok. 5:20...) poszłyśmy z Sylwią pożegnać Agatę. Później przyszły dzieci z Kamenshyi, z programu adopcyjnego, a po południu, szczerze mówiąc, nie pamiętam, co robiłyśmy, a nie zapisałam :> Więc wybaczcie, ale będzie dziura w opowieści ;) Wieczorem, zdaje się, byłyśmy na probostwie, bo father Maciek został sam, więc łatwiej go było ograć w mizerkę ;)

W sobotę oprowadzałyśmy po Mpanshyi pana Pawła z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, który przyjechał do Zambii skontrolować parę projektów. Po lunchu większą ekipą udaliśmy się pod Rufunsę, na święto chiefa, czyli króla okolicy :) Niestety dotarliśmy dopiero na koniec, ale na 2 lokalne tańce jeszcze się załapaliśmy ;) Niestety zdjęcia - od tego momentu począwszy - będę wstawiać za czas jakiś, ponieważ chwilowo utknęły na aparacie i nie da się ich zgrać z powodu wirusa. Mam nadzieję, że w końcu się odblokują :)

Mieszkanki okolicznych wiosek zmierzają na uroczystość.

Przygotowania do występu :)


Spódniczki ze słomek z kamyczkami i kapselkami, grzechotki na nogach.  Efekt: dużo pozytywnego hałasu ;)

Amy i Frances z inną taneczną gwiazdą :)

Do chiefa można podejść tylko z prezentem




W niedzielę rano była msza, a następnie ulokowałyśmy się u Maggie na werandzie, gdzie panie z wioski plotły nam na głowach dziesiątki warkoczyków ;) To, co teraz mamy na głowach, nazywa się "fish tail & picking" :] Zdjęcia - jak ogarnę wirusa ;)
Wieczorem kolejny odcinek Kina u Fathera :)


Przed rewolucją ;)

Na początku...
I pod koniec przewrotu ;)


W poniedziałek 19.09. rano pojechałyśmy z ks. Maćkiem do kaplicy Padre Pio, w celu pomalowania filarów :] Było bardzo zawodowo - drabina, rusztowanie, poziomica, rysunek techniczny, szablony i w ogóle ;) Do tego farby, pędzle, wałki i palety i efekt, moim zdaniem, całkiem przyzwoity :) Ocenicie sami, jak wydobędę zdjęcia z aparatu ;)









We wtorek 20.09. zorganizowaliśmy drugą wycieczkę na skałki do Lukwipy :) Tym razem w składzie ks. Maciek, Amy, Frances, Sylwia i ja, i na wyższe partie skał. Było trudniej, niż ostatnio, ale równie przyjemnie :) Zdjęcia są rewelacyjne (gratulacje dla Sylwii!), ale niestety tkwią w aparacie ;) Wrzucę, jak tylko się da.



























Frances & Amy :)




Z góry roztaczają się piękne widoki na dziką, afrykańską okolicę...



I kolejny rajski piknik w pod naszym małym wodospadem :)



W środę 21.09. wróciliśmy do Padre Pio, w celu domalowania konturów wzorów na filarach, ale niestety okazało się, że zarówno pędzle, jak i farba, nie bardzo nadają się do użycia, więc wróciliśmy do Mpanshyi.
Zakładam, że zambijska policja nie czytuje mojego bloga, więc dodam, że miałam wówczas okazję pierwszy raz w życiu prowadzić samochód po lewej stronie drogi, zmieniając biegi lewą ręką i w ogóle wszystko robiąc odwrotnie, niż przywykłam ;p Myślałam, że większy problem z tym będzie, ale poszło całkiem gładko ;) Tyle, że nielegalnie, bo w Zambii nie uznają międzynarodowego prawa jazdy, no i chyba przekroczyłam prędkość, ale nikt nie pamiętał, jaka obowiązuje, więc pewna nie jestem ;p
Wieczorem miałyśmy pożegnalną kolację u sióstr, a później siedziałyśmy u Maggie, próbując przegrywać sobie nawzajem zdjęcia (co oczywiście namiętnie utrudniały nam wirusy rodem z kafejki w Lusace :/) oraz produkując pamiątkowe bransoletki na nogi :)

W czwartek 22.09. działo się tyle, że chyba nie zdołam nawet o wszystkim wspomnieć ;p Usiłowałyśmy podokańczać wszystkie niedokończone sprawy - szpital, adopcję, nutrition centre i wiele innych, co skutkowało bieganiem całe przedpołudnie od sióstr do przedszkola, od przedszkola do Maggie, od Maggie do szpitala itd. Na szczęście większość rzeczy udało się załatwić :)
Po lunchu zamelinowałyśmy się z Sylwią i Maggie na probostwie, w celu przygotowywania naszego wieczorku pożegnalnego. Był grill, tosty, sałatki, sernik na zimno (sic! w dodatku oryginalny, polski!) i ciasteczka korzenne :) No i oczywiście Mosi i Cola ;) I gitara, i chitenga z Bobem Marleyem, i dużo dobrej zabawy :) (zdjęcia oczywiście tkwią na aparacie ;))


Sernik na zimno a la tort :) Były drobne perturbacje z galaretką, ale ostateczny efekt całkiem  zadowalający ;)

Maggy i żyrafy

Rasta people! :))

Sylwia w nowej odsłonie ;)


W piątek 23.09. o godz. 5:00 opuszczałyśmy Mpanshyę :(
Wstępnie miałyśmy jechać do Lusaki, ale 20.09. były w Zambii wybory prezydenckie i cały czas było jeszcze trochę niespokojnie, wszystko pozamykane, więc zawieźli nas prosto do Kasisi. Dzieciaki tak powyrastały, że niektórych nie poznałyśmy! 2 miesiące to jednak dużo czasu jest :>

W Kasisi spędziłyśmy cały dzień, przenocowałyśmy i w sobotę 24.09. siostra Mariola z Sonią odwiozły nas na lotnisko :(
Przykro było opuszczać Zambię... Mam nadzieję, że dużo zabrałyśmy ze sobą...
Że wrócimy...

1 komentarz:

  1. Halo ;) Siostra Józefa dała mi znać, że mam czekać na kontakt ;) Stąd prośba o maila bo podobno coś udało Wam się przywieźć dla mnie z Mpanshyi a pilnie potrzebne ;) pozdrawiam Agnieszka

    OdpowiedzUsuń